Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie!
Kroniki Fallathanu
Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie!
12-12-2024 13:48
Opis
Data rozgrywania się wydarzeń
16 Webala (listopada) 1376 roku
Miejsce rozgrywania się wydarzeń
Plac przed Radą Miasta w Illtrium, Mała Vanthia
Przebieg wydarzeń
Padało od ponad tygodnia. Nawet tak bogata dzielnica, jaką było Górne Miasto w Illtrium, nie mogła obronić się przed wszędobylskim błotem. Większość mieszkańców siedziała w domach lub w tawernach, mało kto pojawiał się na ulicach z powodu innego niż przymus przemieszczenia się. Gęsta mgła spowiła szczyty gór widoczne w oddali.
Jakiś czas temu zegar na wieży ratusza wybił południe. Znana obywatelom melodia, wygrywana przez skomplikowane mechanizmy, poniosła się po placu przed budynkiem Rady Miasta. Potem nastała krótka chwila ciszy, o ile można było o niej mówić, gdy deszcz spadał ciężkimi kroplami na dachówki, bił w okna, uderzał w kałuże na bruku.
Ten, kto zaplanował wydarzenia, jakie za moment ogarnęły plac, wiedział co robi. Znał doskonale plan dnia zarówno seniorki Farissier*, jak i młodego Kontza*. Bo to właśnie oni, skryci pod obszernymi parasolami, zjawili się na horyzoncie, mknąc w kroplach deszczu w stronę wejścia do ratusza.
— Doprawdy, panie Kontz, bogowie chyba odwrócili oblicza od naszej ojczyzny. W tym roku nic się nie udaje. Katastrofa za katastrofą. A mówiłam, tłumaczyłam, by nie dawali im palca, bo całą rękę wezmą... W pewnych kwestiach trzeba być stanowczym.
Fabien Kontz* sam mógłby być synem Maury*, bowiem był młodszy od niej o ćwierć wieku, ale ledwo nadążał za siwowłosą damą, lawirując wśród kałuż zbierających się w zagłębieniach kocich łbów placu.
— Zostaliśmy przegłosowani, pani Farissier — odpowiadał jej między jednym skokiem przez błotniste bajoro a drugim. — To jedna z tych sytuacji, gdy... — chlup! — cholera.... nowe buty... gdy jest się jak między młotem a kowadłem. Przecież nie potopimy tych biednych ludzi w… — urwał, przystanął, bo i Moura przystanęła. Niemal dobrnęli do końca swej podróży, myślami już pewnie przy ciepłej herbacie lub szklance dobrego koniaku, kiedy…
— Zdrajcy! Z własnej kieszeni wykładajcie! — padło z ust arystokraty w średnim wieku, który zagrodził im drogę. Nie przejmował się deszczem, podobnie jak około dwadzieścia innych osób, które stały za nim, zagradzając dwójce radnych wejście do siedziby Rady.
— Własną, ciężką pracą dorobiłem się majątku, a wy mi go chcecie rozgrabić, oddać na jakichś, ha-tfu, uchodźców! Po moim trupie! Złamanego kraba na to nie dam!
— Tak jest! Dobrze gada! — padało w tle, gdy arystokracja zamieszkująca Górne Miasto rozpoczęła swój pierwszy w życiu protest.
Panią Farissier* niełatwo było wystraszyć, wychowała trzech krnąbrnych synów. Spojrzała zimno na prowodyrów zbiegowiska. Owszem, rozpoznała ich bez trudu, bo przecież znała każdego, kto choć trochę liczył się w Illtrium. Zgarnęła przy szyi poły swojego płaszcza, by ziąb nie zawiewał jej w dekolt, zacisnęła urękawiczoną dłoń na rączce parasola, aż delikatna skórka skrzypnęła.
— Hrabio Vaissade*, baronie van Daalen*, co to za zbiegowisko, co to za krzyki? Jak wam nie wstyd robić takie przedstawienie przed tą szanowaną instytucją?
— Na litość, panowie... — zająknął się Kontz*, odchrząknął. Też rozpoznawał twarze w tłumie. Lokalna arystokracja musiała się nieźle zorganizować. — Żadnych trupów nie będzie. Bądźmy rozsądni. Nikt nikogo nie ograbia. Rada miasta postanowiła... — Naprawdę starał się być rozsądny, w wyważony sposób wyłożyć swoje racje, sięgając do pokładów szlifowanej na najlepszych uczelniach elokwencji. Przerwał mu jednak ryk tłumu i... prostackie gwizdy. Fabien Kontz* miał się za pierwszej próby intelektualistę, ale do walki nigdy nie był pierwszy, więc schował się nieco za Mourą*. — Proponuję rozejść się i ukoić emocje nad kieliszkiem czegoś pokrzepiającego, panowie. — Wciąż jednak wierzył w swe dyplomatyczne umiejętności.
Pech lub szczęście, Lisabeth Lerdan załatwiała właśnie kilka spraw w Radzie Miasta i gdy wyszła na zewnątrz, zauważyła zbiegowisko. Niemal natychmiast zainteresowała się sytuacją, podpytując o to jedną ze szlachcianek. Nim otrzymała odpowiedź, na miejscu pojawił się Vigo von Düster, przemawiając do radnych w imieniu rozsierdzonych arystokratów.
— Prawo szlachty do tych ziem wynika ze starodawnych jeszcze zapisów, zapewnień władców. Ich wola powinna się z czymś liczyć, nieprawdaż? - zaczął swoją tyradę, opierając dłonie wcale nie sugestywnie na ornamentowanym srebrem pasie, przyjmując pozę i rolę oratora.
Krótko po tych słowach wydarzenia przybrały niespodziewany obrót. Znany tu i ówdzie antykwariusz Salvada Massari, nie potrafiąc przejść obojętnie wobec tłumu, zbliżył się i zainteresował tematem rozmowy. Tak oto powstał pierwszy obóz, w którym on i młoda Lerdanka rozpoczęli walkę o prawa uchodźców. Nikogo, kto choć trochę interesował się wydarzeniami na wyspie, nie zaskoczyła obecność Solveig von Düster — kobieta od dawna wspomagała tutejszą walkę o lepszą codzienność. I tym razem zjawiła się, by dołączyć do antykwariusza i właścicielki winnicy Dwie Wierzby. Cała trójka wypominała szlachcie brak wrażliwości na ludzką krzywdę, egoizm, bezcelowe przywiązanie do majątków.
W opozycji do wyżej wymienionej trójki stanął mecenas Salvador Rodriguez, znany w Illtrium, znany również radnej Farissier*. Popierając jej słowa, automatycznie zyskał w jej oczach.
— Z prawa vanthijskiego wynika również jasno, że prawo do osiedlenia się na wyspie mają tylko ci, którzy poleceni przez szanowanych mieszkańców i zaakceptowani przez radę dostaną obywatelstwo. Rozumiem więc wzburzenie — przemawiał mecenas, zdobywając poparcie części tłumu.
Bartholomew Sefires, aspirujący do zostania obywatelem Małej Vanthii, przybył na miejsce lekko spóźniony, lecz niemal od razu połapał się w podstawach konfliktu. Stanął po jedynej słusznej dla siebie stronie, popierając zarówno Vigo, jak i Salvadora.
Tym samym rozpoczęła się długa dyskusja, w której udział brała szóstka osób, przerzucająca się błyskotliwymi argumentami. Stojąca obok szlachta z biegiem czasu zaczęła dzielić się na dwa obozy, niektórzy popierali przeciwników decyzji o budowie osady, inni wsparli chęć pomocy, zmieniając zdanie, z którym przyszli na plac. Nawet Fabien Kontz* zaczął bronić praw uchodźców, stając w opozycji — choć bardzo ostrożnie — do postawy radnej Farissier*.
— I będziecie odnosić się do starodawnych praw, żeby ładnie zamaskować swoją obojętność na drugiego człowieka?! W okresie największego kryzysu światowego od czasów Wielkiej Destabilizacji, tak? Piękna prezentacja tej sławnej roli przewodniej arystokracji i prospołecznego myślenia przyszłościowego, nie ma co, ciekawe, co by na to powiedzieli ci wasi pradawni przodkowie, którzy układali te wszystkie prawa dla dobra całej cywilizacji, a tu się okazuje, że ich potomkowie to egoistyczne, zapatrzone w siebie pępki Fallathanu! — grzmiała Lisabeth Lerdan.
— Jaki jest plan obrony Illtrium, proszę mi powiedzieć? Zamknięcie się w swoich pałacach i będziecie liczyć na to, że demony zniechęcone marmurowymi ogrodzeniami i ozdobnymi żywopłotami odpuszczą? Dajcie tym biednym ludziom niewielki procent swoich przychodów, a będą walczyć o życie swoje i wasze, gdy przyjdzie najgorsze — dorzucał Salvada Massari.
— Wyobrażam sobie, że dużo taniej byłoby zorganizować pomoc dla potrzebujących na miejscu. Tam, skąd pochodzą. Gdyby uchodźcy, o których mowa, chcieli bronić swoich domów i ojczyzn, pewnikiem nie uciekliby do bogatego Illtrium, czyż nie? — kontratakował Vigo von Düster.
— Primo, gdyby uciekali przed śmiercią, to by uciekali do najbliższego miasta w swojej ojczyźnie. Większość tych uchodźców to obcokrajowcy, szturmujący Illtrium nie żeby przeżyć, a żeby żyć lepiej. Secundo, wola życia uchodźców w Illtrium zagraża przeżyciu prawowitych obywateli. Ulice przepełnione zdesperowaną tłuszczą, ciemnym elementem gotowym opuścić rodaków i próbować szczęścia na obczyźnie… To nie są ludzie godni mieszkać w centrum cywilizowanego świata, to są ludzie aspołeczni, leniwi i groźni. Tertio, ich pobyt nawet w obozie uchodźczym grozi długofalową destabilizacją wyspy, zaprzepaszczeniem ideałów wypracowywanych wiekami — nawoływał Salvador Rodriguez.
W międzyczasie, na krótką chwilę, pojawił się w tłumie Caden, którego wypowiedź została wyśmiana i zniknęła w natłoku innych; nie zyskał więc posłuchu ani szacunku którejkolwiek ze stron.
— Widzicie w tych ludziach nic innego, jak zagrożenie, a w istocie są tacy sami, jak wy. Różni ich jedynie skala tragedii, jaka ich spotkała. Bo co? Wy teraz stracicie, a zaraz nie dość, że wyjdziecie na zero, to jeszcze pomnożycie to i będzie lepiej niż przedtem. Wszak świat na tym właśnie się opiera. Ubędzie wam czegoś, jeśli okażecie odrobinę serca? Dlaczego za wszelką cenę chcecie być powierzeniem powiedzenia „człowiek człowiekowi wilkiem”? — rzuciła retorycznie Solveig von Düster, która jeszcze wtedy nie zdawała sobie sprawy z obecności jej brata na miejscu.
Konflikt rozgrywał się w dużej mierze na linii Lisabeth Lerdan - Salvador Rodriguez. Dwójka przerzucała się argumentami, co jednym to trafniejszym, mieszając szlachcicom w głowach. Deszcz rozpadał się na dobre, a — oburzona sposobem na wymuszenie zmian — Moura opuściła plac, znikając za drzwiami siedziby Rady Miasta. Jej śladem podążył Kontz*, tym samym doprowadzając do powolnego rozejścia się reszty zebranych.
Czas jest zbyt cenny, żeby marnować go na zbawianie od złego tych, którzy nie starają się o własne zbawienie — padło na koniec, z ust mecenasa, co — nieco zaskoczona odejściem Solveig w stronę oponenta — skontrowała Lisabeth Lerdan:
— Może wiesz pan wiele o zysku, polityce i nauce, ale nie wiesz nic o ludziach.
Von Düsterowie, choć stojący przed chwilą po dwóch różnych stronach, odeszli w swoim towarzystwie, konfundując część zebranych jeszcze na placu. Znów zapadła cisza, przecinana dźwiękiem deszczu. Ślady po butach, jakie zostawili po sobie dyskutujący, szybko zniknęły wśród rosnących kałuż. Jednak w pamięci Radnych cała szóstka zapisała się na bardzo długo.
*NPC
Następstwa fabularne
- Bartholomew Sefires, Salvador Rodriguez, Vigo von Düster zyskują uznanie Moury Farissier*, w związku z czym otrzymują od niej listy polecające (umożliwiające uzyskanie obywatelstwa na Małej Vanthii),
- Lisabeth Lerdan, Salvada Massari, Solveig von Düster zyskują uznanie Fabiena Kontza*, w związku z czym otrzymują od niego listy polecające (umożliwiające uzyskanie obywatelstwa na Małej Vanthii);
- Solveig von Düster otrzymuje przydomek: Gołębie Serce.
Uczestnicy oraz informacje dodatkowe
Postacie graczy
- Bartholomew Sefires [1972], Caden [2198], Lisabeth Lerdan [357], Salvada Massari [1347], Salvador Rodriguez [61], Solveig von Düster [112], Vigo von Düster [637]
Typ wydarzeń
Karczma - Wydarzenie Doniosłe
Powiązania
- Brak
Prowadzenie
Karczmarze prowadzący: Francesca Delacroix [50], Angoulême Gilkes [579]
Autor wieści
Francesca Delacroix [50]
Korekta
Nestan-Darejan [1184]
Przeczytaj na stronie Zobacz stronę w katalogu